Widokówki z Tatr.

Piątkowa noc. Przed nami długa droga, do Zakopanego mamy około 600km, ulice oblodzone, radio melduje masy wypadków, przestrzega nieuważnych. U nas atmosfera radosnego oczekiwania na mające wyłonić się za kilka godzin zarysy masywów górskich. Siostra zobaczy je pierwszy raz, ciekawi jesteśmy jej reakcji. W ramach urozmaicenia podróży objadamy się krówkami zakupionymi w ilości hurtowej. Raz po raz dopada nas mgła gęsta jak mleko. Szwagier opowiada kawały: Jedzie facet we mgle za innym kierowcą, trzymając się jego tylnych świateł. W pewnym momencie tamten gwałtownie hamuje. Wspomniany facet wjeżdża mu centralnie w kuperek. Wyskakując z auta krzyczy- A Pan oszalał, że tak nagle hamuje?!! Nie, mówi ten drugi, wjechałem do mojego garażu!

Zmęczenie składa nasze głowy na oparcia, robimy to jednak na zmianę, żeby Szwagier nie jechał bez towarzystwa. Są góry!!! Siostra wrzeszczy, kwiczy i przykleja się do szyby. Jest cała pod wrażeniem, co wyraża bardzo ekspresyjnie. Moja radość jest zawsze bardziej skryta, taka rozświetlająca mnie od wewnątrz. Jak dobrze zobaczyć znowu ten cud natury…

Sobotni ranek. Szwagier wyskakuje z łóżka i przybiera pozę narciarską. Jeszcze w gaciach, a już na stoku. Szybko ubieramy się, zjadamy śniadanie i ruszamy. Na stoku sporo narciarzy, ale jeszcze nie tłumy. Te oczekiwane są popołudniem i dnia następnego- Wawa zaczęła ferie. Siostra ze Szwagrem szusują kilka godzin, ja celebruje góry po mojemu.. W ciszy dolinek, pomiędzy drewnianymi chatami góralskimi, w bieli skrzących się odległości. Robię sporo zdjęć. Zabiorę w ten sposób tą atmosferę do domu.

Wieczór spędzamy w Zakopanem. Spacerujemy, oglądamy, śmiejemy się, jesteśmy cali happy. Chcemy wybrać się do Orawic, do ciepłych źródeł, niestety nie docieramy tam. Zatrzymani przez straż graniczną musimy wytłumaczyć, dlaczego kierowca nie ma prawa jazdy, które nota bene zostało w wypożyczalni nart. Mamy szczęście, że strażnicy nie są żądni naszej krwi i puszczają nas, ale tylko w jedną stronę, po dokument. Jedziemy na kolację do jakiejś karczmy. Tu powoli dopada nas znużenie. Tu też okazuje się, że zgubiliśmy polisę ubezpieczeniową PZU! Zaczyna się chaos i nerwy. Szwagier jedzie na policję, tam chcą go zatrzymać, ale w końcu przymykają oko i pozwalają szyyybko odjechać. Pani z PZU infolini doradza holowanie samochodu do domu, bo nie ma innej możliwości zdobycia duplikatu tudzież wykupienia innej, krótkiej polisy. Nasze nerwy przechodzą w głupawkę, ustalamy zgodnie, że polisę porwali nam miś ze świstakiem i idziemy spać.

Niedzielę spędzamy miło, ja w Zakopanym, Narciarze na stoku. Po południu jedziemy do Małego Cichego połazić po lasach, potem na Krzeptówki do kościoła, pakujemy się i w drogę. Bez polisy ma się rozumieć… Genialnie z Siostrą zjadłyśmy awiomarin już przed kościołem, czego skutkiem obie podsypiałyśmy na kazaniu. Jednakże na modlitwie powszechnej cała nasza trójka modliła się o jedno: żebyśmy bez kontroli dojechali do domu. I dotarliśmy, choć podróż była bardzo długa i męcząca. Dopiero pod blokiem tak naprawdę poczuliśmy, że minął stres i było taaaaak fajnie!!!:)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Swiat sie nie zawalil, kiedy spalam.

Rozmowa z Kotem

Dalie