Posty

Wyświetlanie postów z 2008

Najmądrzejsze oczy na świecie

Obraz
   

Mały wielki Sens

Obraz
      Znowu korzystam z ciszy sennej.. To już prawie południe, za ścianą sąsiad walczy chyba z całą armią Orków, tak tłucze, puka i szura, a u nas panuje sen. W dużym łóżku leżą sobie mały i duży facet i pochrapują( duży) i posapują(mały). Dobra noc za nami. Spokojna, przerwana tylko dwoma karmieniami. Bardzo takiej nocy potrzebowaliśmy. Ostatnie dni były bardzo ciężkie. Mały dostawał kolejne mleko, kolejny raz mu nie posłużyło i całość skończyła się biegunką, bólami, kolką i płaczem. Jego i moim. Do tego szczepionka i byliśmy załatwieni na amen. Matko jedyna, a wydawało mi się, że mniej więcej wiem, co oznacza dziecko w domu. Przecież zajmowałam się już wieloma, przecież dopiero co urodził się siostrzeniec, przecież... A okazało się całkiem coś innego. Dziecko w domu, a dziecko własne to dwie różne sprawy:) Dziecko własne, to ogrom trosk i może czułości. To lekcja cierpliwości i pokory. To radocha i ubaw po pachy, ale też nerwy do granic wytrzymałości. To wątpliwości, czy się na

Cały świat

Obraz
Sen jest ostatnio towarem deficytowym:) Teraz śpią tata i syn, a ja czuwam nad ich snem jak dobra wróżka, choć wcale jak tak nie wyglądam. Potargana, niewyspana popijam kawę z bebiko, bo zabrakło mleka. Kto by się tym jednak przejmował. Wiele spraw zrelatywizowało się od czasu przybycia Małego Człowieka- niektóre kwiaty w doniczkach wyschły, niektóre ryby w akwarium są głodne, niektóre włosy na głowach są nieumyte. W szafach zrobił się tłoczny bałagan, w lodówce bywa pusto, zamiast ziemniaków jest makaron. Doba skurczyła się do dwugodzinnych cykli mleczka i snu. W domu częściej mówi się półgłosem, słychać tykanie zegara i posapywanie przez nosek. Wszędzie stoją butelki, termosiki, leżą pieluszki i kropelki do noska i oczek. Wszystko jest inaczej. Czasem bywa trudno. Mały ma silną skazę białkową, pierwsze tygodnie wypełnione były jego i moimi łzami. Świat kręci się wokół kupek, bekania i ilości wypitego mleka. Ale.. Świat stał się nagle kompletny! Nagle stało się jasne, że już inn

Mój synuś.

Obraz
      Oto mój mały skarb. Urodził się 30 września. Miał dużo szczęścia, a my z nim. Odkleiło się łożysko, a to oznaczało minuty... Minut wystarczyło:) Mały jest przecudny. Kochamy go jak wściekli!:)

Domy i drzewa

Znowu minął prawie miesiąc od ostatniego wpisu... Matko, jak ten czas ucieka. Sama nie wiem kiedy umknęły długie tygodnie i pozostało ich tylko raptem cztery. Cztery tygodnie do przybycia Małego Cudu. Cztery tygodnie nieprzespanych nocy pełnych pytań i starchów. Cztery tygodnie ciągłego wrazenia, ze nie zdażę czegoś zrobić. Że zapomniałam o czymś, o kimś, że coś przeoczę. W międzyczasie wyszło na badaniu małowodzie, czyli dla nie wtajemniczonych- nasz maluch nie jest pływakiem i nurkiem głębinowym, a raczej bliżej mu do jaszczurki wycierającej skórkę o mamy brzuszek. Nawet nie wyobrażałam sobie, że tak bardzo można się o kogoś martwić.. Ulżyło dopiero, kiedy pan dok wykluczył wadę nereczek. Wczoraj zmartwienie dopadło mnie o mężusia, który cierpiał żołądkowo przez całe popołudnie. Zaznaczając,że wcześniej nawpylał się masę smażonych, własnoręcznie zbieranych grzybków. Alarm był na szczęście fałszywy, mężulek ma się dobrze. Tak to już jest, że kiedy jesteśmy sami, to nam smutno i tę

Coś a'la jesień..

Za oknem ściana deszczu, w domu leniwy spokój, w brzuchu olimpada w Pekinie. Synuś ćwiczy pełzanie na czas, a my z mężulkiem celebrujemy jego, mężusia, pierwszy dzień urlopu. Taki dobry piątek. Ostatnie dni upłynęły pod znakiem leżenia w łóżku, bo się macicy zachciało kurczyć. Całe godziny polegiwałam zatem obłożona książkami, gazetami i ciszą. Aż mi ta cisza bokiem wychodziła, ze tak łagodnie to określę... Jeszcze 8 tygodni ciszy. Potem zacznie się koncertowanie małego obywatela:) Chcieliśmy wykorzystać urlop na jakiś wyjazd kilkudniowy, ale macica powiedziała "pass", więc zostaniemy w pobliżu. Kanapy, szpitala i niespakowanej jeszcze torby okołorodzeniowej. Za to w tym tygodniu obchodzić będziemy rocznicę naszego poznania się. Planujemy miły wieczór, kolację i kino.. Jeszcze we dwoje, a już we troje...

30 tc

To już 30 tydzień ciąży. 30 tc. Takich skrótów nauczyłam się w ostatnich miesiącach. PTP. To przewidywany termin porodu. Znaczy rozmnożenia się na trzy ludziki, mamę, tatę i synusia. Nieźle, prawda? Dla mnie to cały czas nadal takie trochę SF. Science fiction.Mały ludzik w moim brzuchu.. Ponoć teraz ma już ok 45 cm. Gdzie on się tam mieści, pytam raz po raz??? Rozmawiam do niego, ale on nie odpowiada. Zaparł się na niemówienie. Jeszcze. Więc sobie milczymy. Zauważyłam, że mam braki ludzkości, ale podejrzewam, ze ludzkość nie ma braków mnie. Więc uczę się uniezależniania od niej. Tej ludzkości niewdzięcznej. Pomyśleć, że do niedawna wydawałam się sobie niezbędna pośród innych, a tymczasem... Cóż, życie. Już nawet nie mam kryzysów z tego powodu. Może tego trzeba mi było. Zmniejszenia świata do rozmiaru mojej rodziny, mieszkania, zakupów w netto. Do małych radości rozświetlających ciszę codzienności. Do nowego koloru ścian, do przygotowania łóżeczka dla Małego Jego Mościa. Do rozmowy z

Moje szczęście

Za oknem skwar i odgłosy dzieci bawiących się na przedszkolnym trwniku. W domu cisza przeplatana tykaniem kuchennego zegara. Tik tak tik tak...odmierza godziny snu mojego męża po nocce. Ja siedzę cichutko ze słodziutką cappucino i czytam stare wpisy w tym blogu. Dotarłam do zeszłego sierpnia. W 10 minut. A przecież to ponad 300 dni.. Najlepszych dni w moim życiu. Bezładnie zapisanych skromnymi słowami w krótkich postach. Aż szkoda, że nie można szczęścia uwiecznić inaczej. Że nie da się go zapakować w trzech wymiarach w ramkę i zawiesić na ścianie. Albo zapakować w wiele małych pudełeczek i rozdać tym, którym go brakuje. Bo przecież szczęście mnoży się, kiedy się je dzieli... Chociaż kto wie, może innym potrzebne jest inne szczęście. Takie bardziej z pompą, głośniejsze, rozdymane, kolorowe, jak wesołe miasteczko i cyrk w jednym. A moje szczęście jest leciutkie jak zefirek, cichuteńko owiewa naszą trójkę, smakuje ziemniaczkami z koperkiem i pachnie świeżymi ogórkami. Moje szczęście wy

Ciężarówka:)

Znowu milion lat nic tu nie napisałam, ale mam niemoc twórczą jak ta lala:) A może po prostu zaczęłam żyć bardziej "tu i teraz", niż bujać w obłokach? Może... To już 7 miesiąc powiększania się, jeszcze 2,5 i się rozmnożę na mnie i synusia Wojciecha. Po dziadku męża, którego nie znałam, ale który ponoć klawy facet był. Synuś daje mi popalić, bo już okazuje charakterek. Nie lubi niektórych pozycji i dzielnie protestuje, kiedy mama np ułoży sie na lewym boku. Co wg podrecznika jest fantastyczną pozycją dla ciężarnej...:) Mój synuś ma w nosie podręczniki. Ha. Poza tym w moim życiu trwa przyjemny marazm. Dni upływają na kanapie w oczekiwaniu powrotu mężulka, ewentualnie szarpnę się na jakiś obiad, albo robię sobie spa na balkonie. Trochę mi chwilami odbija, co uwidacznia się próbą egzystencjalnych rozmów o północy. Biedny jest mój mąż. Ale kochany i dzielny:) Powoli przygotowujemy się na wielkie wejście małego smoka, ale idzie nam to, jak przysłowiowa krew z nosa. Mam absolutne

Tak

Obraz
        Tamtego dnia powiedziałam "tak" i powtarzam je teraz każdego następnego. Tak, kocham Cię. Najbardziej, jak tylko potrafię. Kocham Cię zakochaniem sierpniowym, ale też codziennością kwietniową. Przygotowując kanapki do pracy zamiast pomidorka układam serce w plasterkach. Posypując truskawki cukrem, dodaję odrobinę zadumania. Jesteś najlepszym Przyjacielem, jakiego mogłabym mieć. Nawet kiedy słodko pochrapujesz zmęczony długim dniem, ja patrzę z czułością w ciemność i wiedzę nas już na zawsze razem. Twoje Dziecko znowu podskakuje w moim brzuchu, czy można oczekiwać czegoś więcej?

Stresy stresy stresy...

DAwno znowu nie zaglądałam, ale już nawet sobie tego nie wyrzucam... Taki los:) Kończę 13 tydzień ciąży z kilkoma komplikacjami i pobytem w szpitalu, przeprowadzamy się do nowego mieszkania( remont:////), 29 marca miała ślub i wesele moja Siostrzyczka, a już 10 maja..mój własny ślub.. JAk się domyślacie związanych jest z tym wszystkim masę spraw i masę tytułowych stresów. Co i róż wyskakuje jakiś głupi zając z konopii, coś nam psuje plany, coś nas przerasta. Dużo nas przerasta.. Mój pobyt w szpitalu uświadomił mi, jak kruchutkie jest życie, które noszę pod sercem. Nasza Dzidzia ma już ok 7 cm, waży tyle, co dorodna rzodkiewka i skacze tak, ze pan doktor nie mógł jej dobrze obejrzeć na USG:) Pobyt w szpitalu wzmógł również strach, żeby nic nie zrobić źle. To czasem jest tak nieświadome i trochę nierozważne, bo nie czuje sie jeszcze ciąży, a ona przecież jest. Denerwuje się człowiek wszystkim, lata tu i tam, przemęcza sie, bo nie chce dopuścić do siebie, że sprawność jest juz inna..

Przypadłości i takie tam

Obiecywałam sobie solennie, ze teraz będę tu zaglądała regularnie. I co? Ano zaglądam! Tyle, że... nie piszę:) Nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale jakaś taka niema blogowo się stałam i ni jak nie mogę tej niemocy przełamać. Mój Przyszły Małżonek mówi, że to dlatego, iż wszystko"przegadujemy" na bieżąco. I pewnie coś w tym jest. Każda sprawa i nie-sprawa też zostaje przez nas obgadana w danej chwili lub jej najbliższej. Tak między bogiem a prawdą, to my WCIĄŻ rozmawiamy:) Kiedy wczoraj chciałam obejrzeć jakiś film w TV mój Przyszły od razu zaniepokoił się, że "my już nic nie mamy sobie do powiedzenia". Koniec świata, mówię Wam!:) Maluch w mamy brzuszku szaleje, choć na razie są to szaleństwa jedynie...hormonalne. Znaczy się, ze mdli mnie pioruńsko i cały dzień mój obecnie obraca się wokół marzeń o dobrym, albo chociaż lepszym, samopoczuciu. łudzę się, że te przypadłości miną za kilka tygodni, choć i taka perspektywa mnie nie uspokaja. Już za 3 tygodnie ślub moje

Jestem

Od dwóch dni mój świat zwalnia.. Jeszcze trochę czasu to zajmie, dopóki nie nauczę się spokojnego rytmu domowo-spacerowego. Zbyt rozpędziłam się w ostatnim czasie, ale teraz koniec z tym galopem. Pod sercem noszę nowe życie, które potrzebuje spokoju, wypoczynku i miłości, teraz tylko to się liczy. Maleństwo ma dopiero 2,5 mm, a już zajęło połowę moich myśli i uwagi. Druga połowa nadal, niezmiennie należy do Mojego Ukochanego, któremu to już w maju powiem "tak". Życie jest przedziwne..wszystko potrafi zmienić się w nim jak za dotknięciem zaczarowanej różdżki. Jeszcze rok temu o tej porze nawet o tym nie pomyslałam, że będę miała aż takie szczęście. To nie przypadek. Tak miało być. To Opatrzność Boża, za którą dziękuję kazdego dnia. Życzę wszystkim, którzy na coś czekają i trochę już tracą nadzieję, takiej wiary i takiego szczęścia, jak nasze.  

PMS-y

Turbulencje PMS-owe znowu bujają moim nastrojem. W jednej chwili jestem wulkanem energii, za chwilkę jednak spadam głową w dół. W wielką przepaść strachów na lachy. Nocami dopadają mnie swoim długimi ramionami sny zabierające najbliższych, w dzień głupie myśli malują mroźne kwiaty na duszy. Potem znowu przytupuję nowymi kozaczkami i wyciągam się jak kocur na dachu. W słońcu. PMS-y…, która z nas ich nie zna? Burza hormonalna odsłaniająca najskrytsze przemyślenia i emocje. Wypychająca je na wierzch, wyrzucająca na światło dzienne. Taka naga prawda ze skłonnością do dramatyzowania. Taka nasza kobieca uroda, takie nasze kobiece przekleństwo… Zwłaszcza, kiedy uświadamiamy sobie, że kolejne PMS-y oznaczają kolejny miesiąc bez szansy na lokatora pod sercem. To czasem boli. Głupie hormony.

Wszystko jest możliwe

Wzrok umyka na palec rozświetlony pieścionkiem.. W głowie drga leciutko stara muzyka. Stary dobry John Denver. Myśli chodzą tu i tam. Ktoś mówi- byłaś dziś jakaś inna, dobrze się czujesz? A ja czuję się bardzo dobrze. Zanurzona w radości bycia razem, szczęśliwa z tego, co mam. To były piękne Święta. Pełne miłości, dobrych ludzi, słów i co najważniejsze Boga. Byłam chwilami tak blisko Niego, jakby głaskał mnie po włosach. Przytulona do Człowieka czułam się w pobliżu Nieba. Niemożliwe? A jednak.. Nowy Rok powitałam z nadzieją na całe życie. W zdrowiu i chorobie, w powodzeniu i niedoli. Ten pierścionek taki jasny. I takie jasne jest moje serce. Choć tyle w nim obaw.. Wszystkie obawy jednak umykają jak spłoszone zajace kiedy mój Siostrzeniec uśmiecha się do mnie zaślinionym pyszczkiem. Taki mały cud miłości szorujący na czterech pomiędzy kuchnią i pokojem. A przecież jeszcze tak niedawno były to dla niego nieosiągalne wszechświaty i odległości kosmiczne. Wszystko jest możliwe.