Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2014

Amen

Nie chciałabym zapeszyć, zacudować, czy jak tam zwał, ale.. ale urlop mamy, jak do tej pory, zwyczajnie.. fajny;) Żadnego rozwodu w tle, żadnego sapania, żadnych nerwów, aż człowiek nienawykły takiego dobrobytu emocjonalnego:) Tak sobie się wczasujemy, jeździmy, planujemy, gadamy, kawy spijamy na balkonie i.. dobrze nam. Opalenizna się pogłębia, a wraz z nią spokojne myśli, że życie nasze jest fajne i dopasowane. Do nas. Po ostatnich turbulencjach nie spodziewałam się takiego dopasowania. A okazuje się, że jednak nie przez przypadek jesteśmy razem. Nasze rytmy zazębiają się, jak ząbki zamka błyskawicznego. Jest mi dobrze, lekko i spokojnie. Amen:)

Urlop rozpoczęty

Dziś, o godzinie 15.00 zaczęłam urlop. Jeszcze go nie czuję, bo milion myśli goni się w mojej głowie, nie znajduję spokoju, nadal działam w trybie wojennym, czyli mobilizacyjnym. Jutro pakowanie i w niedzielę rano wyruszamy. Poproszę Cię Życie, zrób mi niespodziankę i daj udany czas urlopowy. W drodze wyjątku Życie, poproszę.. Bez nieporozumień, dąsania, fochów i szybszego powrotu, niż planowany. To już wszystko przerabialiśmy. Składam zamówienie na coś innego...

Odcienie czerni i wiara w światło

Właśnie deszcz przepłukał miasto zmęczone upałem. Świeżo się zrobiło i lżej. Po ostatnich ciężkich tygodniach przyszło uspokojenie i oczekiwanie.. Na urlop:) Jeszcze kilka dni i wyjeżdżamy. Wybraliśmy pobyt w gospodarstwie agroturystycznym, z planami objazdowymi. Mamy nadzieję na odpoczynek i miłe wspólne bycie. Potrzebujemy tego po okresie turbulencji emocjonalnych i zadziorów o wszystko i nic. Znowu szukamy mianowników małżeńskiego pożycia. Staramy się wracać do tych miejsc, w których, jak na skrzyżowaniu polnych dróg bez oznakowania, każde w swoją stronę chciało iść. Na szczęście jeszcze nie straciliśmy się z oczu. Na szczęście jeszcze chce się nam zawracać i szukać. Pewnie wiele związków bywa w takich sytuacjach. Smutnych i zniechęconych. Kiedy mgła osnuwa myśli. A sił brakuje na wszystko. Chyba najważniejsze jest wtedy- nie stracić wiary. Że nawet najczarniejsza czerń ma odcienie. A każdą ciemność kiedyś zastępuje światło.

Strach

Znowu obudziła mnie cisza. Najbardziej przerażająca z  cisz. Cisza bez oddechu. Cisza, która obezwładnia strachem i w przeciągu jednej sekundy sadza mnie w łóżku wyprostowaną, z ciśnieniem oscylującym niebezpiecznie w górnej granicy normy. Jutro umawiam wizytę u kardiologa, bo ponoć jeszcze tylko do niego możemy udać się po pomoc z bezdechem nocnym synka. Kilka tygodni bez tej "ciszy" znowu uśpiło czujność, za każdym razem myśli się- może tym razem, to już było ostatnie takie coś, na pewno już wyrósł, na pewno, to normalne.. I wtedy strach uderza znowu ze zdwojoną siłą. Wszystkie inne sprawy bledną, wszystkie problemy wydają się takie błahe. Byle tylko znowu nastąpił wdech.. i po nim wydech.. Nastąpił. Synek szturchnięty mocno równo oddycha i przytulony do swojego kocyka dalej spokojnie śpi. A ja siedzę, palę i umieram na strach.  

Życie jak pizza

Minął kolejny ciężki tydzień. Jestem tak zmęczona, że postanowiłam napisać kilka słów dziś, bo jeszcze trzyma mnie adrenalina, a jutro zapewne moje dłonie i głowa odmówią współpracy i zalegnę, jak ostatnio gdzieś w kącie swoich możliwości.. Trudne momenty pokazują wiele spraw jaśniej. Pokazują, na kogo faktycznie można liczyć, kto nas wesprze, jak tyczka pomidora, co pada pod własnym ciężarem.  Pokazują prawdę. O sobie i innych. Jestem parującym, buchającym wulkanem emocji. Dobrych i złych. Przeklinam, jak szewc, co niektórych razi i mrozi, a innym po prostu oddaje mój stan. Mam naprzemienne napady śmiechu i płaczu, podlewane kilkoma innymi emocjami. Staram się nie zwariować i nie dać zwariować.. Opiekunki szaleją, ich wymysły już nawet nas, stare wygi, wprawiają chwilami w osłupienie. Dom funkcjonuje w trybie wysoko wojennym, lodówka błaga o litość, bo samotność doprowadza ją do obłędu. Marny paprykarz i woreczek czerniejącego powoli bobu wołają o pomstę do nieba;) Ale! Ale każdego dn
Życie jest kruche i krótkie. Dziwnym trafem rozmawiałam dziś o tym, aż z trzema osobami. Może, to nie dziwny traf, a fakt, że często o tym myślę? Najpierw Ważka opowiedziała mi smutną historię nagłej, przypadkowej śmierci jej sąsiada. Stałyśmy takie zamyślone na tym naszym firmowym balkoniku, jarałyśmy po drugiej fajce i jakoś tak dziwnie nam było.. Że nie wiadomo kiedy, że może już jutro się skończymy i co? Potem pogadałam dłuższą chwilkę z dobrym znajomym i temat wrócił, jak bumerang. Że krótkie i delikatne, to nasze życie. Że ile odważymy się z nim zrobić, ile odnajdziemy w nim sensu i pogody. Ile zrozumienia. Na zakończenie dnia zadzwoniła Ciocia i opowiedziała mi, jak w bezsensownych okolicznościach zginął jej wieloletni kolega.  Którego nota bene dobrze znałam. Człowiek, który żył tak zdrowo i świadomie, który zajmował się różnymi dziedzinami medycyny niekonwencjonalnej, człowiek, któremu wróżono 100 lat. Zginął w wieku 55 lat schylając się po czapkę, która zsunęła się z głowy. P