Nobel
Wczoraj przekroczyłam mój Rubikon. Po 3 latach, 5 egzaminach i setkach godzin wyjeżdżonych, wydenerwowanych, wydzieranych rodzinie, ale też wyśmianych i wyprzeklinanych i cudnych, wzięłam kluczyki i pojechałam do Małej. Ot tak, po prostu, na kawę. Przejechałam całe 30 km, sforsowałam most na Wiśle, co to na nim na boki nie mogę patrzeć, bo dostaję kręćka:) Miałam całe 2 potwornie ruchliwe lewoskręty i lusterko, w którym niewiele widziałam.. Padał deszcz i było s t r a s z n i e :) Ale dokonałam tego. Bez rozróby i urwania czegokolwiek, bez paniki, ale z należytą uwagą. I byłam szczęśliwa. Zadowolona i szczęśliwa jednocześnie, a to jak wiemy, nie zawsze chodzi parami. Szybciej dostajemy tylko jedno z tych uczuć. A ja miałam wczoraj oba! Fontanna radości, fajerwerki frajdy, przezarąbiste uczucie wolności... Wiecie, jaka radość boli najbardziej? Ta odebrana. Wykopana z człowieka, jak butem w mordę.. Po powrocie do domu usłyszałam- no fajnie, super, ale daj już spokój z tą euforią.. nobel