Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2006

Lafirynda

Każdego dnia docierają do nas masy nowych informacji. Ze świata, wszechświata i z nas samych.. Żebyśmy tak jeszcze je usłyszeć chcieli. Ostatnio dowiedziałam się znowu kilku rzeczy o sobie i teraz muszę się z nimi przespać;)Znaczy się przegryźć, pomyśleć, zastosować. Tak to już bywa, że czasem życie odkształca nas w swoim trakcie, a najprostsze prawdy zostają hen daleko..w czasach, kiedy wdychaliśmy zapach siana u babci na wakacjach. Tak mi się co nieco porządkuje w łepetynce, ale to potrzebuje czasu i przestrzeni. A tymczasem dziś dowiedziałam się, że jestem lafiryndą;), a do tego chorą, bo idę na fitness, a jest 30 stopni w piwnicy;)

Oczekiwania

Stał i stał.. i patrzył.. - Proszę, pan wejdzie, powiedziałam nie bardzo wiedząc, jak zareagować. - Ja tylko ten tego.. znaczy sie, tylko skoczę jeszcze po cokolik i sprzęcik, wyjąkał i zniknął. Hm, pomyślałam, zostawię mu drzwi otwarte, niech sobie wchodzi i wychodzi, mam inne zajęcia. Po jakimś czasie postawiłam mu szklankę lodowatej wody przed nosem, bo się jeszcze facet wykończy albo co. Nawet nie spojrzał dziękując. No cóż, nie każdy zaraził się chorobą zwaną dobrym wychowaniem. Nie zaprzątając sobie zbytnio głowy wróciłam do czynności, które wykonywałam. Podśpiewywując Lied des Himmels przytupywałam zgrabnie co któryś takt. A co, gdzie mam być sobą, jak nie w domu..? Wychodząc znowu wydał z siebie jakieś nieokreślone dźwięki mające chyba imitować-dziękuję i do widzenia. - A do widzenia, do widzenia.. i miłego dnia i dziękuję również. Powiedziałam z uśmiechem. Spojrzał na mnie, a w jego wzroku było coś..jakby..zawstydzenie.. hmm.. dziwne. I tylko dlatego, że otworzyłam panu od kaf

Sny o Fordońskiej.

Tęsknię za Słowami. Od kiedy przestałam pisać tego bloga powysychały we mnie Słowa, jak pola uprawne w ten upał. Zastanawiam się, czy już ogłosić stan klęski żywiołowej, czy jeszcze poczekać.. Na sama nie wiem co. Na chyba jakiś deszcz, lepiej jeszcze ulewę z lodobiciem  czekam i czekam. I nic. Życie zrobiło się iście florydzkie z elementami karaibsko-kanaryjskimi. Dominują w moim życiu białe laczki i odrobina lepkiego chłodu na sam moment przed snem. Który przynosi zresztą dziwne obrazy. Ostatnio nie lubię snów, bo zrobiły się za bardzo codzienne. Takie od 23.30 do 5.30. Bez dobra i bez zła. Bez ryzyka i nadziei. Bez większych marzeń. Kuśtykają po nich tylko takie małe, kulawe, oswojone marzenia. O zimnej wodzie truskawkowej na upał i braku korków na Fordońskiej. Na diabła komu takie sny...