Posty

Wyświetlanie postów z czerwiec, 2007

Dla mojej Siostry

Gdyby siostrzana miłość miała barwy, to chodziłabyś cała kolorowa. Gdyby Panu Bogu trzeba było płacić za siostrzaną przyjaźń, nigdy nie wyszłabym z długów. Gdybym miała jeszcze raz dobierać sobie ziemską ekipę, napewno wiem, kto stałby u mojego siostrzanego boku. Gdybym miała do przyznania 10 punktów w skali na najlepszą siostrę, Ty miałabyś ich... 20 Kotuniu:) Wszystkiego najlepszego z okazji urodzinek Kochana!!! Życzę Ci szczęścia, które zakrada się, jak elf, rozsiada w życiu i nie można go żadną siłą przepędzić! W ilości takiej, ze milion w totka to przy tym jałmużna:)

Głupia nadzieja

Wczoraj wygrzebałam z czeluści niepamięci kilka moich starych wierszy. Przeczytałam, przewietrzyłam i wpisałam do notatnika wyklejanego jesiennym listowiem. Nie wiem, dlaczego byłam taka zdziwiona aktualności tych wierszy. Może miałam nadzieję, ze wyrosłam z tamtych dyrdymałów? A tu nic. A tu jak ulał. Jak na miarę szyty but. Nadal szukam wieczności w codzienności. Nadal chodzę z głową w chmurach i pukam do nieba pytając o kawałek koloru, bo mi zbrakło. Nadal nie wiem, jakie są partie polityczne, ale wiem, że trawa najładniej pachnie zaraz po skoszeniu. Nadal szukam wielkiej miłości skutecznie od niej uciekając. Na sam koniec mojego prywatnego świata. Mając głupią nadzieję, że akurat tam mnie znajdziesz. Akurat ty.

Milisekunda prawdy

Dzień zasnuł się od rana popielem i wybił mnie z konceptu. Taka prywatna jesień w czerwcu. Na chwilę, na ochłodę, na zatrzymanie rozgorączkowanych myśli, na milisekundę prawdy. Ostatnio rozpinam życie, jak pranie, pomiędzy piątkami. I ono mi tak wysycha, prawie na wiór, jak przesuszony len. Szeleszczą dni między palcami, roztapiają się jak masło w reklamówce. Mijają. Dokarmiam je kolejnymi marzeniami rzuconymi na pożarcie. Rozcieńczam brakiem wiary w ich realizację. Dosładzam słodzikiem skłamanych wyobrażeń. Taki aspartam uczuciowy. Taka cola light miłości.

Ciepło jak nadzieja

Za oknem deszcz zmywa kurz z zieleni. Podkreśla czerń asfaltu, jakby była ona nie wiem jakim szlachetnym marmurem. A jej przecież bliżej do lastryku taniego, który nie pamięta straconych żyć. Otulona szlafrokiem piję pierwszą kawę. Próbuję zapisać na twardym dysku emocji ciszę przetykaną szeptem podmiejskich ptaków. Przytulając twarz do ramienia czuję zapach wczorajszej kąpieli. I różanych płatków roztartych w balsamie. Delikatne ciepło rozlewa się jak nadzieja. Że może ten dzień będzie bardzo dla mnie dobrym?

Siaty

Boję się spuchniętych nóg żylaków kolorowych ciężkiego oddechu kruchych jak porcelana kości Boję się brezentowych siatek pustych od zakupów za maleńką rentę płaczącą w kącie portfela Boję się ciszy siedzącej w drugim końcu kanapy komody za wielkiej na pamiątki z wczoraj Boję się że starość przyjdzie cicho na palcach że nie zdążę wstać zanim ona usiądzie w drugim fotelu

Miejsce do wypełnienia

Może masz być tylko po to żeby cię nie było zbyt wiele Może mamy się poznać na sobie po trochu na dwie kawy Jedną wspólną a jedną osobną Może masz po prostu minąć żebym poczuła puste miejsce po tobie Żebym wiedziała ile jest do wypełnienia

Słowo się rzekło

Znowu noszę białe klapki. Czyli, że Karaiby po polsku. Dyszymy wszyscy zgodnie pomiędzy 8.00 a 21.00, a przedtem i potem na życzenie. Na przykład teraz ja mam potem na życzenie. Schładzam się właśnie szeroko otwartym oknem i butelką wody mineralnej. Próbuję zapomnieć o koszmarze miejskich środków komunikacji. Pełnych umęczonych współtowarzyszy boju. Od kilku dni rozważam przeistoczenie się w Beduinkę, tzn zakutłanie się całej w jakąś białą płachtę odrzucającą światło. Doszło do tego, że zazdroszczę stóżom nocnym. Owa karaibska aura wyzwala w człowieku przeróżne stany ducha i ciała. A ich gama jest tak szeroka, że ja osobiście potrafię w ciągu jednego dnia odczuć conajmniej 8765432 milionów zawahań nastroju. Dziś było chyba nawet o jedno wahanie więcej. Jedno karaibsko gorące wahanie serca. Olalaa.. Wyszło tajemniczo nawet dla mnie samej, niech będzie, słowo się rzekło.

Mehr

Głowa domaga się kolejnej kawy, obowiązek przygotowania na zajęcia, przyzwoitość ubrania i uczesania, a ja siedzę.. I nie robię nic. Słucham muzyki, gapię się w okno i nawet nie myślę. Jestem w wymiarze, do którego wstęp obarczony nie jest żadną opłatą. Unoszę się po orbicie moich marzeń pełnych kolorów i piwonii w wazonach. Wyciągam się jak kot w słońcu i czuję, ze chcę...WIĘCEJ! Więcej niż tylko to, co mam. Więcej niż sama sobie daję. Więcej niż.. Więcej.. Chcę, żeby moja dusza czuła się dogłaskana. Żeby codziennie rano było jej "gemuetlich". Tego słowa nie da się dosłownie przetłumaczyć, ale ma w sobie dużo czułości. Chcę więcej. Mehr.