Spotkałam Jezusa.

Szedł wolnym, kołyszącym się krokiem. Najpierw pomyślałam, że jest pijany, dopiero na drugi rzut oka zobaczyłam, że jest inwalidą i ma problemy z poruszaniem. Nadchodził z przeciwnej strony, szliśmy jednym chodnikiem. Ja zamyślona, jakaś taka nieobecna i on, kulejący chłopak niewiele starszy ode mnie.

 Zarejestrowałam go właściwie kątem oka, kiedy zatem zaszedł mi drogę pytając o coś nie od razu zrozumiałam, co mówi.. Tak naprawdę, to przestraszyłam się go. Dziwne, bo nie miałam ku temu najmniejszego powodu. Biały dzień, ulica pełna ludzi i on taki dobroduszny i uśmiechnięty. Ale chyba często jest tak, że boimy się tego, czego nie znamy, co jest inne, co odbiega od normy.

Kiedy pozbierałam myśli z miłym zaskoczeniem stwierdziłam, że jego upośledzenie ogranicza się tylko do ciała, rozmawiał normalnie i miło. Poprosił o pomoc i choć nie zawsze w takich wypadkach wyjmuje portfel, tym razem nie miałam wątpliwości, ten człowiek potrzebował, a ja miałam tyle, że mogłam się podzielić. Bardzo się ucieszył, biło od niego ciepło radości i wdzięczności. Odruchowo chciałam już odejść, ale zatrzymał mnie jeszcze na chwilę opowiadając o sobie.

Opowiadał barwnie i żywo. Na parę minut zaczarował mnie swoją szczerością i dobrem, które się od niego wyczuwało . Choć muszę przyznać, że historia jego życia wcale nie była wesoła. Kilkakrotnie operowany, właściwie bardzo poważny inwalida, oszukany przez rodzinę po śmierci rodziców, człowiek chory i chyba biedny na skraju głodu.. Ale jednocześnie człowiek pełen wiary i pogody. Zachęcał mnie do odwiedzenia grupy oazowej przy Bazylice, gdzie sam regularnie bywa. Jako, że jak twierdził nic innego nie może dla mnie zrobić, obiecał się za mnie modlić.

Myślę, że nic lepszego nie mogło mi się dziś przytrafić. Spotkałam w tym człowieku Jezusa. Spotkanie to zamyśliło mnie na resztę dnia, było wybiciem z orbity własnych myśli. Dało inne spojrzenie, dystans, zasmuciło, ale i ucieszyło.

Owszem, jest nieszczęście i niesprawiedliwość na świecie, są jednak również ludzie silni duchem, którzy potrafią znosić je godnie naśladowania.

Nie wiem, czy sama miałabym tyle siły…

Komentarze

  1. ~www.bylam-bede.blog.onet.pl14 stycznia 2006 00:49

    czytając to uśmiechnęłam się i zamyśliłam takze..Trzeba mieć w sobie siłe by przetrwać cięzkie chwile..

    OdpowiedzUsuń
  2. też tak myślę.. myślę jednak też, że nie dostajemy niczego ponad miarę.. pozdr serdecznie, poszukam Cię:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiesz... Czasami nie zauważamy sami, ile znosimy jacy jesteśmy silni... Prawda...?

    OdpowiedzUsuń
  4. Prawda... masz rację. Ale lepiej o tym tak nie myśleć, lepiej nie wiedzieć, ze nie jest łatwo, pozdr

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Swiat sie nie zawalil, kiedy spalam.

Rozmowa z Kotem

Dalie