American Soul

Od rana gryzł mnie dziś smutek. Taki cichutki, nie dramatyczny, taki, do zapicia kawą i przepalenia papierosem. Taki smutek, że sama nie wiem, co jest, a co być powinno. A, co bym chciała. Bo, może to, co bym chciała wcale nie jest tym, co dla mnie chciane jest od życia. Kto to wie. Ja nie.

Wczoraj przeczytałam kilka ciekawych artykułów, między innymi kryzysach w związku, o pewnej globtroterce, a także o pracy w hospicjum, o umieraniu godnym, o ludziach, którzy w tym pomagają. I pomyślałam, że nie potrafiłabym tego- pomagać w odchodzeniu. Jestem na to za słaba. Za bojaźliwa, być może zbyt egocentryczna- za bardzo brałabym to wszystko do siebie. Pomyślałam też, że na dzień dzisiejszy nie potrafiłabym godnie umrzeć. Szarpałabym się ze śmiercią, jak zapaśnik, uderzałabym na oślep w dzikiej złości. Bo przecież mam jeszcze tyle do zrobienia, przeżycia, zobaczenia, skończenia i rozpoczęcia!

I taka jakaś potargana wyszłam z domu. Niepogodzona, zamglona i z zakłóconym kontaktem. Ze sobą. I włożyłam słuchawki w uszy i zaczęłam słuchać Micka Hucknalla i jego American Soul, nową solową płytą. I poczułam światło, które rozeszło się we mnie po same koniuszki palców. Uśmiechnęłam się pomimo i wyprostowałam oddychając głęboko:)

Życie może być cudowne, absolutnie pełne i szczęśliwe. Życie jest, jak muzyka, którą po prostu trzeba włączyć. I ustawić głośność taką, jak nam odpowiada. Ja zawsze słucham na maksa:) Bo lubię kiedy radość rozsadza mi płuca, kiedy oczy łzawią od słońca, kiedy jestem przemoczona do suchej nitki, kiedy nie mogę złapać oddechu, a całe ciało boli od zmęczenia. Ja muszę czuć głód i przejedzenie, rozpacz i szaloną radość, przeraźliwy smutek i ogromne wzruszenie.

I nie wiem jak, ale tak będzie. Jeśli nie teraz, to za jakiś czas, za kilka lat, za wiele lat, a może jutro. Pojadę do Barcelony, stanę na Hiszpańskich Schodach w Rzymie, nauczę się jeździć na nartach, przejadę rowerem Romantyczną Drogę w Bawarii. Zatańczę w nocnym klubie pełnym oparów niespełnionych miłości. Zatańczę tak, jak chciałabym zatańczyć dziś. Całą sobą, do białego rana, do utraty tchu. Chociaż raz. Zrobię to:)

By nie czuć żalu, że nie zrobiłam.

Komentarze

  1. Rób :)
    Tylko realizacja fundamentalnych potrzeb pozwala nam żyć pełnią szczęścia i umrzeć z uśmiechem na ustach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie to ujęłaś. Życie pełnią życie daje nam największe szczęście. :) Zapraszam do mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. I wiesz co jeszcze? Usiądź kiedyś w bazarowej knajpce na przedmieściach Sharm el Sheikh, zamów herbatę z mięta i shaormę z baraniny, a potem po prostu czuj, smakuj, wdychaj, słuchaj, do granic, których przecież nie ma...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Swiat sie nie zawalil, kiedy spalam.

Rozmowa z Kotem

Dalie