Piątkowy wieczór

Dziś między wierszami dałam komuś do zrozumienia, że jest debilem. A dokładniej debilką. Nie czynię tego zbyt często, bo wielka we mnie wyrozumiałość dla ułomności ludzkich, ale głupota mnie rozsierdza. Działa na mnie, jak przysłowiowa płachta na byka.

A, że dzień miałam z gatunku, biegnę, jak głupi chomik w karuzeli, to się debilce oberwało. Wylałam pomyje na czyjś blond tłusty łeb i zrobiło mi się lepiej. Potem z zimną krwią zapaliłam papierosa i strząsnęłam popiół.

Świat jest pełen durni i debilek i oczywiście, że im też nie jest lekko, ale nie czuję misji tolerowania tego w moim pobliżu. Bo moje pobliże jest dla mnie zbyt cenną przestrzenią na to, aby ją zaśmiecać. Moje pobliże jest ściśnięte do wielkości eleganckiej klatki chomiczej, która już sama w sobie wkurwia.

Mam ładny, nowy perfum, nagotowałam zupy jarzynowej (miała być kalafiorowa, ale zapomniałam zakupić ów kwiat, mea culpa), a za oknem wyszła tęcza. Życie jest znośne. Zwłaszcza w piątkowy wieczór, kiedy przed człowiekiem mami się perspektywa weekendu. Wieczory piątkowe lubię najbardziej. Dają najwięcej złudzeń. Na co dzień nie lubię się oszukiwać, ale w piątkowy wieczór przyzwalam sobie na złudzenie. Że kiedyś klatka rozpierniczy się na kawałki, a ja wzbiję się w górę przemieniona w jakiegoś cholernego motylka.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Swiat sie nie zawalil, kiedy spalam.

Jak w studni

Lewe ramię