Nudy na pudy

Nie piszę tu wiele o mojej pracy, bo jakoś nie mam potrzeby wprowadzać tego elementu do mojego blogowego świata, ale dziś muszę.. Po prostu muszę i już!;)

 

Tzw. "praca z ludźmi".. Tjaaa.. kto jej nie doświadczył, nie do końca poczuje tą przygodę. Kto ją zna, zjednoczy się ze mną w udręce.

Praca z ludźmi bywa wdzięczna, czarująca, dająca ogromną satysfakcję, a nawet wzruszająca. Naprawdę! Poważnie! Miewam takie uczucia, choć będąc szczerą, nie jakoś oszałamiająco często. Taktam raz-po-raz. Ale są:)

Niestety częstszym uczuciem zalewającym moją duszę jest wścieklizna, złość, nerwy, wkurw, rozczarowanie, chęć mordu w jakiś wyszukany sposób, ewentualnie chęć zarezerwowania sobie lokum w psychiatryku. Gdzie, nota bene, chcą dokonać rezerwacji prawie wszystkie moje koleżanki z biura...

Ludzie szukają pracy, prawda? Że bieda, ciężko, brak pracy i okładu na chleb. Dzieci głodne, chłodne latają, mordercze godziny w marketach, w pampersach na kasach, wyzysk, mobbing i co tam jeszcze.

Ludzie szukają pracy, a ja im tą pracę oferuję. I co? I zaczyna się piekło moje zawodowe, droga cierniowa i czarna dziura wysysająca ze mnie siły, bo ludziom się, proszę ja Was, w dupskach poprzewracało.

Mają te ludzie jechać do babć i dziadków pomóc i chałupę ogarnąć, a pierwsze pytanie, jakie słyszę to: czy tam jest internet i jaka kasa? No, ja rozumiem, że kasa ważna, a internet przydatny, ale by chociaż wypadało zapytać, czy do babci jest wyjazd, czy np. do krokodyla. Ale nie, kasa i internet.

Ależ oczywiście, ze u takiej 100-letniej babci jest internet, nawet LTE zapewne. Przecież sędziwe babcie śmigają w necie, jak Małysz na nartach. Zaczyna się zatem tłumaczenie, że można nabyć, że bezprzewodowy można, że zobaczymy, że srutu tutu. Powiedzmy, że kasę też zaakceptują, że 4 razy więcej niż mają tutaj zadowoli i nie usłyszę sławnego "Jest pani śmieszna!!!" z takim charakterystycznym prychnięciem w wygłosie. Powiedzmy, że nawet podpiszą umowę i odeślą skan, bo jakby nie było, takie wysłanie skanu, to prawie jak supertajna operacja wagi państwowej. Powiedzmy, że jeszcze na tym etapie nie wyłączą telefonu i nie znikną z powierzchni ziemi. Powiedzmy, że wsiądą w autobus punktualnie, nie dzień za późno, nie skute jak bela, ledwo na nogach stojące osoby nażłopane trunków wysokoprocentowych. Powiedzmy, że nie dokonają nażłopania w drodze i nie zostaną wywalone z autokaru w trasie. Powiedzmy, że zajadą na umówione miejsce i zostaną przewiezione do owej samotnej staruszki. Która owszem, czasem okazuje się wilkiem;)

Teraz zaczyna się odsłona druga, czyli dramat pobytu..

Że babcia nie chce jeść, pić, chodzić, leżeć, mówić, przestać mówić, uciekać, jeść tylko kiełbasę, nie jeść żadnej wędliny, łazić po nocach, dużo palić, nie tolerować palenia, krzyczeć, bić, milczeć, płakać, być normalna, być chora psychicznie, być pobudzona, złośliwa, plam, plam, plam..

I ja muszę tego słuchać. Każdego dnia znajdzie się ktoś, kto chce mi taką historię opowiedzieć. Fantastyczną historię do pierwszej kawy. Uwielbiam ludzkie historie, wspominałam o tym?;) Słucham zatem, popijam kawę i myślę: noż kurwa mać, znowu syf, zabierzcie mnie stąd gdzieś do ciepłych krajów. Razem z moją kawą rzecz jasna!

Czasem dramat po tygodniu się wycisza i nagle wilk zamienia się cudowną staruszkę, ale czasem trwa ten cyrk nieco dłużej. I wtedy trzeba zmienić ludzia szukającego pracę na kolejnego. I znowu tłumaczyć, że LTE, i że owszem, jestem śmieszna, prych prych. I to wszystko bywa wysoce wnerwiające, ale do przeżycia. Taki dżob, że tak powiem..

Jednak rozwala mnie na atomy, kiedy w niedzielę wieczorem dostaję 4 telefony pod rząd, że babcia to, że babcia tamto, że chemii brak, że żółte liście w ogrodzie nawet wycięte zostały, a chemii nadal brak. W taki niedzielny wieczór odkrywam w sobie najniższe uczucia i staję się potworem. W taki niedzielny wieczór wyciszam telefony, nalewam sobie zdrowy kielich martini i wznoszę toast za głupotę!

Bez niej miałabym nudy na pudy w życiu.

A ja nie cierpię nudy;)

 

 

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Swiat sie nie zawalil, kiedy spalam.

Rozmowa z Kotem

Dalie