Po calym dniu przespanym, bo tak wlasnie go spedzilam, ten moj dzien w nosie, siedze teraz i mysle. Mysle, ze nawet taka ucieczka w niebycie niewiele mi pomoze. Ale co sie wyspalam, to moje. Przed chwila wrocilam ze spceru, co pachnie coraz bardziej jesienia, bo w nosie moze i mam wiele, ale piesa wyjsc musi. Ona zreszta byla jedynym czynnikiem mnie dzis obchodzacym. Obchodzilo mnie mianowicie, zeby nie narobila w domu i obchodzilo mnie, czy taki maly pies nie dostanie wielkiej depresji przy takiej zdolowanej pani. Wyglada jednak na to, ze nie dostal. Lezy i chrapie, jak zwykly pies bez depresji. Troche w tym moim roztrzesieniu dzisiejszym bylam niesprawiedliwa i z braku innych ofiar zrobilam jazde psu o zycie. Nie chcial dac uszu do wytarmoszenia, musial zatem wysluchac wyrzutow o wszystko. O te szczepienia, wizyty u weterynarza, paszport europejski psi, smycz karabinkowa, koszyk do spania, orzelka do zabawy... I wiele innych. Wieczorem zadzwonilam do siostry i ona mi powiedzi
Moje życie wypełnione jest kredą w wiaderku, puzzlami i kartami memory pogryzionymi z frustracjii, że się znaleźć nie mogą.. Drobiazgi przepełniają mnie z kretesem zostawiając tylko minuty na pobycie sobą taką, jaką lubie się najbardziej. Delikatną, zamroczoną rozczuleniem i czerwonym winem. Kiedyś, gdzieś znajdę ten czas zaczarowany. I zatonę w nim. Jak w studni.
Dopadło mnie. Zmęczenie ostatnich dwóch tygodni. Usiadło mi na lewym ramieniu i boli, jak jasna cholera. Ciekawe dlaczego tam? Bo od serca był ten strach..? Może.. Tato od wczoraj w domu po badaniu w klinice, które kwalifikuje go na operację, ale nie wykazało nic straszniejszego. Znaczy tego, co do tyłu chodzi, jak to mówi sam zainteresowany. A bał się biedak straszliwie, a my z nim. Żeby go uspokoić byłam cała spokój chodzący, a nawet taki buczący, że nie mają marudzić, bo będzie dobrze, bo ja tam pewna jestem, itd.. A wcale nie byłam. I kiedy w wieczór przed wyjazdem do kliniki szykowałam Tacie torbę, prasowałam ciuchy i czyściłam buty myślałam: Dobry Boże, żeby już znowu było dobrze i bez strachu.. Dobry Boże przytul nas. I przytulił. I jest już ok. Tylko to lewe ramię boli jak jasna cholera!:)
Mnie to dopiero zaskoczyłaś:-) Ostatnio mało jestem blogowa, więc czekam cierpliwie, aż mi minie. Dziękuję, Olenko:-))))
OdpowiedzUsuńpuk..puk.. spoczęłaś na laurach ? ;)
OdpowiedzUsuń