Moje choroby

Listopad się w końcu rozmoczył. Ledwo coś widzę przez moje sławetne, wspominane nie raz w blogu, okno kuchenne. Raz, bo mokro, dwa, że brudne. Powinnam je umyć.
Powinnam sprzątnąć chlebak, w którym trzymam wszystko to, co nie wiem, gdzie włożyć. Bo się nie domyka.
Powinnam pościerać kurze z szafy u synka. Wtargnęło tam ostatnio uczucie nieczystości.
Muszę poprasować. Moja wielka, zakupiona specjalnie w celu ukrywania przed oczyma własnymi, skrzynia na ciuchy do prasowania, pęka.
Muszę posprzątać szafkę w łazience. Kosmetyki typu nabłyszczacz do włosow, po których ma się tłuste klejtry zaraz po wysuszeniu, muszą wypierniczyć.
Muszę wywalić dwa zdechłe bluszcze. I przytachać nowe.
Trzeba kupić żarówkę do mojej lampki blatowo-biurkowej.
Trzeba nastawić jasne pranie, bo muszę dziś zmienić pościele i ni chu chu nie upchnę brudnych do pełnego kosza na pranie.
Trzeba kupić cos do picia. Dziecko twierdzi, że na samej wodzie długo już nie pociągnie.
Trzeba umyć kuchenkę. Muszę zmienić obdrapaną doniczkę benjaminkowi. Powinnam podlać kwiaty.
Muszoholizm.
Trzebofilia.
Powinnofobia.
Trzy toczące mnie choroby. Wg mojej ulubionej psycholog.
Ale widzę poprawę. Bo jak jest mokro, to mi się nie chce.
A jak jest słońce, to tym bardziej.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Swiat sie nie zawalil, kiedy spalam.

Rozmowa z Kotem

Dalie