Świnia matka

Tak się dziś poczułam. I choć bardzo sobie już logicznie wszystko wytłumaczyłam, to nadal się tak czuję. Bo matka jest po to, żeby dziecko kochać, wspierać i rozumieć. Zwłaszcza takie szczególne dziecko, jak moje...

Ale matka czasem wysiada. I wnerwiona powie dziecku- mam dosyć zabawy, idź stąd, nie gadam już z tobą.

Świnia matka jednym słowem. Bez dwóch zdań.

 

Dziecko jest od kilku dni chore. Siedzi w domu, smarka, charczy i marudzi. Jakoś tak jest u naszego dziecka, że zanim się rozchoruje na dobre i wystrzeli, jak flara, gorączką prawie 40sto stopniową, jest niemożliwie nie-do-wytrzymania. Jest szybki, strasznie głośny, nieskoordynowany, koncentracja oscyluje w okolicach minus miliona. Nie można nic z nim ustalić, nic się dowiedzieć, do żadnych wniosków dojść, do żadnego porozumienia. Jest to generalnie walka z wiatrakami, gryzienie rąk, szarpanie skarpetek, bieganie bez sensu, obijanie się o meble i wywracanie na prostej drodze. Jest płacz, wrzaski i wszystko na "nie". Ale kiedy przychodzi gorączka, dziecko składa się jak scyzoryk i uspokaja. I wtedy zawsze mówimy: Acha, to na chorobę był ten cyrk przez np. 2 dni..

Tym razem jednak gorączka nie przyszła. Było jakieś marne 37 stopni i koniec. Od ubiegłej środy. 7 dni obłędu.

I matka jest od tego, żeby dziecku w chorobie pomóc. Ulżyć, wyleczyć, miłością otoczyć. Więc matka znosiła lekarstwa, smakołyki, soki świeże wyciskała, rosołki gotowała, była ludzikami playmobil, budowała z lego, rysowała, lepiła ślimaki i inne koty z ciastoliny. Matka uciszała i zabawiała dziecko w przychodni, bo dziecko wrzeszczało na 3 piętra w górę i w dół, co wie o promieniowaniu jądrowym jonizującym. Matka przepraszała za armagedon w gabinecie, jako, że dziecko w ciągu 3 minut nieuwagi poszarpało pół rolki papieru na kozetkę. W drobny biały, poszarpany puch. Rozniesiony w całym gabinecie.

Matka cały czas myślała o tym, że dziecko nie może nic za to, że jego neurony latają, jak chcą i przeszkadzają dziecku się choć trochę opanować.

I nadszedł w końcu wieczór pożogi.

Matka obiecała dziecku robienie kurczaczków z wytłaczanek. Nie chciało się matce strasznie, jako, że sama byle jak się czuje i noc w plecy ma. Ale słowo się rzekło, kurczaki robić trzeba. Do tego wydmuszka. No dobrze, niech będą dwie wydmuszki. Dziecko najpierw zafascynowane patrzyło, jak matka wydmuchuje zawartość jajka, potem obrzydzone nałożyło maseczkę na buzię i uciekło. Ok, wydmuszki gotowe, umyte, wysuszone. Dziecko zadowolone. Robimy kurczaki.

- Mają być bez nóg!

Ok.

- Mają być bez ogonków!

Ok.

- Mają być bez grzebyka na głowie!

Ok.

- Mają być bez skrzydełek!

Zaczyna matka czuć irytację, ale ok.

- Mają być bez dziobów!

Zaczyna matka hiperwentylować, ale oookkkej. (Matki kurczak ma wszystko, co trzeba)

- Ty masz mi go pomalować na biało, ja tylko oczy zrobię!

On jest chory, on jest chory, on jest chory, on ma autyzm, on ma autyzm..

Oczy zrobione. Kurczak wygląda bardziej, jak duch, ale daliśmy radę. I prawie udałoby się dobić do brzegu, gdyby nie te pierdolone wydmuszki:////

Matka zaproponowała dziecku narysowanie im buziek. Dziecko pomysł podjęło. Że "o jaka ładna buźka, jaka słodka.. Ale ja chciałem inną buźkę, taką zwykłą, taką inną.. To narysuj sobie na drugiej wydmuszce synu, proponuje matka. Syn rysuje. Wychodzi dramatyczny bohomaz zamiast buźki i dziecku odbija. Płacze, rozpacza, ryczy, zanosi się. On nie chciał żadnych buziek, on chciał takie ładne, on chciał inne, on nie chciał oczu, on chciał oczy, one są śliczne, one są straszne, zmyj mi je, zrób nowe, one są ładne, one są brzydkie..tram tram tram, param, sram:(

Matka nie wytrzymuje i podnosi o kilka tonów głos. Matka mówi: wyjdź stąd i nie pokazuj mi się już dziś, nie gadam z tobą, mam dosyć!!!

Świnia-matka.

Dziecko już śpi uspokojone.

Świnia matka ma ochotę ryczeć.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Swiat sie nie zawalil, kiedy spalam.

Rozmowa z Kotem

Dalie